Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

170
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Nigdybym nie sądził — rzekł zimno — żeby w człowieku tak dalece wychowanie mogło zatrzeć wszelkie, ślady pochodzenia aż do typu fizyognomii. Ktoby to poznał w nim Żyda!
Wdowa poruszyła się żywo na kanapie, drgnęła, zaczerwieniła się i rzuciła badawczém okiem na literata, który dodał chłodno:
— Jednakże Żyd; wie o tem całe miasto!
— Prócz mnie, bom dotąd ani słyszała o tém, ani się domyślała tego, odparła wdowa zagryzając usta. Sądzę, że to potwarz być musi...
— Mogłaby to być potwarz, przerwał Podolak; ale uważała pani, że w wymawianiu taki chlipnie czasami. — To mówiąc rozśmiał się szydersko. — W mieście zowią go baronem Judele.
Pani Lidzka zbladła, pokraśniała, zadumała się, ale już nic nie odpowiedziała.
— Zdradza go także zdatność do muzyki, dodał nielitościwy oprawca: wszyscy Żydzi są bardzo muzykalni, to fakt...
Wdowa ruszyła ramionami, a wtém właśnie wszedł poszóstnie baron, z kieszeniami pełnemi nót, wierszy i nowostek. Pierwsze przywitanie z panią domu przekonało go, że już mu się ktoś przysłużyć musiał. Z ukosa spojrzał na Bazylewicza, ale cały wieczór zszedł kwaśno.
Wdowa, jakkolwiek powierzchowność barona dość jéj do smaku przypadła, cofnęła się zaraz od niego, począwszy wypytywać niespokojnie i dowiedziawszy, się że była tam jakaś wątpliwość względem genealogii.
Naówczas Bazylewicz korzystając z wahania się wdowy, nagle jednego wieczoru upadł jéj do nóg, z oświadczeniem wiekuistéj miłości. Że jéj wierzyć