porwany podwójnym wdziękiem poezyi wielkiego mistrza i przedstawienia podnoszącego jéj wyraz potęgą żywego słowa.
W trzeciéj czy czwartéj scenie grzmot oklasków zwiastował wystąpienie Smaragdiny... rola jéj była skromnéj a poetycznéj dziewicy... W dali wysunęła się jak cień biały, zbliżyła, i gdy światło padło na twarz jéj cudnéj piękności i wdzięku idealnego, Stanisław, który z innymi machinalnie podniósł był ręce, by jéj przyklasnąć, odrętwiał, osłupiał...
Poznał w niéj... Sarę!
Pochwycił za rękę professora, który tego ruchu wytłómaczyć sobie nie umiejąc, przypisał go uniesieniu... potém chciał się rzucić ku scenie. Szczęściem jakiémś opamiętał się w porę, nim na siebie wszystkie zwrócił oczy, i padł na swoje miejsce.
Oczy pięknéj Izraelitki przebiegły teatr, wiedzione przeczuciem czy tęsknotą; padły na Stanisława, i z ust jéj nagle okrzyk podziwienia dał się słyszeć... ale to trwało tylko chwilę przelotną. Aktorka była wnet panią siebie i pochwyciła swą rolę z potęgą zapomnienia o sobie, z zaparciem się niepojętém.
Oczyma spragnionemi wiódł za nią Stanisław przejęty, wzruszony, wpół żywy, poznając i poznać jéj nie mogąc. Nowa jakaś metamorfoza przekształciła ją zupełnie na ideał różny od tego, który dwakroć przedstawił się w życiu Szarskiego. Nie była to już ani owa dzieweczka nieśmiała, któréj wejrzenie tylko mówiło o duszy, ani rozmarzona dziewica, co ukochała Dantego i żyła w poezyi; była to istota nowa, może od obu tamtych piękniejsza, ale do żadnéj z nich niepodobna.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.
175
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.