Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

179
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

tykały umarłego, tak bojaźliwie, przelotnie usta jéj spoczęły na bladéj skroni poety.
— To ja! biedny mój poeto, dodała językiem trochę złamanym niemczyzną, z uśmiechem litości pełnym. A! nie spodziewałam się znaleźć cię tu jeszcze.
— Ani ja ciebie zobaczyć!
— O losy, dziwne losy ludzkie! już po niemiecku dodała królowa. Chodź! chodź! jedźmy do mnie... przypomnieć przynajmniéj dawne czasy... lepsze czasy!
Stanisław wstał, ale rozbudzony i przygnębiony: po tych kilku słowach, po przyjęciu, widział, że ten skarb, który dotąd chował w duszy, trzeba było na gorszą, smutniejszą rzeczywistość zamienić... W duszy gorzko mu się zrobiło.
— Saro — rzekł — dość mi było ciebie zobaczyć, widzieć, żeś swobodna, poklasnąć ci królowéj... nic nie chcę więcéj, ani słowa, ani tłómaczenia, ani litości... wolę pozostać z tém w sercu, co w niém dotąd żyło.
— Zawsze ten sam! zawsze poeta! rzekła cicho, chwytając go za rękę. Tyś się nic nie odmienił, a ja! a ja!
— Nie mów, na Boga, nic mi nie mów Saro! bo nic wiedzieć nie chcę...
— Nawet spowiedzi duszy, która twoją była?
— Była! ty mówisz była! łamiąc ręce zawołał Stanisław.
— I nie będzie już niczyją! odparła aktorka, bo nic już jéj rozbudzić nie potrafi! Ale i twojéj nie warta... Pozostanie smutną kapłanką sztuki i poezyi... Chodź! rzekła rozkazująco: ja cię nie opuszczę, tylem ci winna!
— Nie odbierajże mi złudzeń ostatka! miéj litość! modląc się zawołał Stanisław.