Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

180
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Złudzeń! ty się jeszcze łudzisz biedny! westchnęła Sara. A! rzućmy po drodze te dziecinne zabawki: w życiu nic po nich poeto. Zamiast nich, łańcuch i kulę galernika wziąć potrzeba i wlec za sobą! Chodź, chodź ze mną!
To mówiąc i bojąc się, by jéj nie uszedł, rękę jego ścisnęła w zimnéj swéj malutkiéj dłoni, narzuciła na siebie płaszcz, zdjęła z głowy zasłonę i przemieniwszy się w istotę piękną jeszcze, ale codzienną, wyszła z nim razem z teatru. Mnóztwo jeszcze amatorów ciekawych czekało na ukazanie się pięknéj Smaragdiny, która ledwie rzuciwszy okiem na ten tłum wielbicieli, siadła do powozu wcześnie najętego, i wieźć się kazała z Szarskim do zajezdnego domu na oddalonéj ulicy. W drodze milczeli oboje... Sara wzdychała czasem; Stanisław słabł ze wzruszenia; chłód jéj dobijał go do reszty.
Powóz zatrzymał się, i Sara wprowadziła go do izdebki małéj, w któréj znużona na sofę upadła. Chwilę tak oczy zamknąwszy leżała nieruchoma, jakby myśli zbierając; wstała nareszcie poważna, zimniejsza, śmielsza, i usiadłszy naprzeciw dawnego kochanka, zaczęła mówić głosem, w którym przebijały się dźwięki lat ubiegłych:
— Słuchaj... ty nic zapewne nie wiesz dotąd, jak mnie z Wilna pochwycono, jak uwieziona zostałam. Moja i twoja familia podały sobie ręce do tego. Obawiano się, żebyś się ze mną nie ożenił, żebym chrześciańskiéj nie przyjęła wiary. Rodzice moi wynieśli się wcześnie za granicę, unikając odpowiedzialności, ale wciąż niewidzialni czuwali nademną. Środki obmyślane były wcześnie, doktor jakiś dostarczył im usypiającego napoju, w wigilię wieczoru, w którym to