Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

192
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

poczynał rozmowy, — aż na to milczenie złowrogie nadbiegła Emilka.
— Widzę, rzekła zwieszając się nad ich krzesłami: że państwo gracie w milczka oboje... Możeście jeszcze nie prezentowani sobie? a właśnie najśliczniéj jesteście dobrani: poetycznéj Marylce, co tak lubi książki, co tak pożera poetów, dostało się miejsce przy panu Szarskim... I milczy teraz, stchórzywszy jak widzę! A fe! poznajcież się państwo z sobą, a ręczę, że będziecie kontenci! Marylko, budzę cię... w żółtych okładkach... Cha! cha! poczęła się śmiać pusta dziewczyna.
Marylka czerwieniła się, śmiała, ale łokciem biedna trącała Emilkę, żeby jéj nie kompromitowała, szepcząc ciągle:
— Zlituj się! cichoż! proszę cię...
Staś odezwał się wreszcie.
— Pani mnie nie widziałaś w życiu, rzekł łagodnie: ale ja znam panią, i jedną z chwil najmilszych, jedno z wrażeń najsłodszych, jakich doznałem, winienem pani...
Emilka w ręce klasnęła, a Marylka pobladła ze strachu.
— A! zawołała — cóż to jest? co to być może?...
— Muszę się wytłómaczyć, kończył Stanisław. Trochę to już dawno temu, jechałaś pani z matką, nie wiem dokąd, gdzieś ku Lidzie, nocowałyście panie w karczemce, i na noclegu... przyszła pani chętka — za którą o! jak jéj wdzięczen jestem! — przeczytać jakąś biedną poezyę... Potém rozmawiałaś pani o niéj z matką, a pani broniłaś poety... a poeta... niegodny! podsłuchał i upił się rozmową!