Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

193
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Marylka o mało nie upuściła z rąk filiżanki, tak się przelękła, tak pokraśniała, słysząc to z ust Stanisława. Emilka śmiała się do rozpuku i podskakiwała z radości; a matka postrzegłszy córkę w kłopocie, przybiegła do niéj z troskliwém zapytaniem, co się stało?
Wytłómaczono jéj to w kilku słowach.
— Byłbym nie podsłuchywał, gdybym mógł nie słyszeć, rzekł zarumieniony Stanisław; ale tak mi było słuchać miło!
— Jednakże to niedobrze! niedobrze, żeś nas pan tak szpiegował! uśmiechając się dodała matka.
— Czuję tę winę, odpowiedział poeta; ale któż na mojém miejscu byłby miał odwagę odwrócić się od słowa pociechy!
Marylka jeszcze do siebie przyjść nie mogła, tak ją to wszystko mieszało... wszyscy w salonie rozpowiadając ten wypadek, na nią i na Stanisława oczy mieli zwrócone.
Nareszcie odzyskała trochę śmiałości, podniosła oczy i odezwała się po cichu:
— A! cóżem ja tam mówiła? przypominam i przypomnieć nie mogę... ale przynajmniéj nic złego?
— Za tych słów kilka całém życiem wdzięczen będę pani, rzekł Szarski, kładnąc rękę na sercu. Są to może w życiu mojém jedyne dane mi słowa pociechy... Za co tylko mógłbym mieć trochę pretensyi do pani, to, że nazajutrz, gdyście panie opuszczały karczemkę, nie raczyłaś spojrzeć nawet na pieszego podróżnego, stojącego nad drogą i żegnającego łzą wdzięczności!
Marylka próżno już sobie to spotkanie usiłowała przypomnieć... nie mogła. Poczęli rozmowę z sobą,