wonych, po minie gospodarza, po zafrasowaniu Emilii, że trafił jakoś nie pod humor. Matka żywo nadeszła, a że w niczém się taić nie umiała, od razu nań wpadła.
— Już nie wiem — zawołała prosto z mostu — jakiém pan czołem tu przychodzisz?... Tak! tak! strój pan minę świętoszka! ślicznie to w uczciwy dom wszedłszy, będąc przyjmowanym od serca, uczynić go pośmiewiskiem! I masz pan czoło jeszcze potém do nas przychodzić!
Szarski zerwał się jak oparzony.
— Cożem ja winien! na Boga! co to jest? nic nie rozumiem!..
— — A tak! udaje, że nic nie wie, a w Ciapu-grochu (był tu nieszczęsny tytuł ostatniéj książczyny) to nie my figurujemy? nie my? A córki? a niebieskie filiżanki? a okrągły stolik? Wszyscy poznali! nie myśl pan, żeby nas oszukać można!... Kwita z przyjaźni!
Szarski nie chciał i nie mógł się tłómaczyć; wyszedł ruszając ramionami, oburzony i smutny.
W ulicy spotkał go professor Hipolit i przywitał bardzo zimno.
— A! jak się masz obrazotwórco? rzekł jakoś szydersko.
— Zkąd idziesz?
— Tak... bez celu... Ale powiedz-no mi, dodał obracając się nagle: kogo to chciałeś wystawić w tym literacie, który tak jest, jak ludzie mówią, do mnie podobny? wiesz, w Arwedzie?
— A! Et tu Brute! odskakując i załamując ręce zawołał Szarski: i ty! i ty Hipolicie!
Professor zmieszał się trochę.
— A! to mnie boli, okrutnie boli! z wyrazem głębokiego żalu i wymówki rzekł poeta. Jak to? ty, ty
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.
197
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.