nik, ale jeden z nich, i poczęli przebąkiwać cicho o ruchomościach.
— Mogą być precyoza, zrobiła uwagę szaraczkowa kapota.
— Są inwentarze, odparł Palski.
Wszystkie oczy zbiegły się do ukazanego w téj chwili papieru i czytać poczęły. Staś znowu zapragnął się odezwać, ale go zaraz zahukano, tłum cały był przeciwko niemu, choć sam nie wiedział dla czego. Brant smutnie spoglądając na tę scenę, uśmiechał się żałośnie do tabakierki, którą w ręku trzymał.
Po bardzo krótkiéj całéj w szeptach naradzie, odstąpiono ruchomości na rzecz spadkobiercy, wymagając tylko zrzeczenia się wszelkich praw jego i pretensyj.
W chwili kiedy się to układało, Stanisław ciągle napróżno usiłujący przemówić, bo mu to Palski, to Brant, to spadkobiercy odezwać się nie dawali, chwycił wreszcie, rozdrażniony do ostatka, tłómoczek swój i przecisnął do drzwi.
Na schodach siedziała jeszcze Marta Żmudzianka.
— Chodź stara, rzekł Szarski: chodź! nie mamy już tu co robić oboje. Najlepsze podobno wyniesiemy z tego domu, bo wspomnienie drogich naszych zmarłych; a póki ja żyję, nie dam i tobie umrzeć z głodu; zapracujemy sobie na kawałek chleba.
Marta uśmiechnęła się smutnie.
— Patrzajcie, rzekła jakby do siebie: jakie to poczciwe! Daj ci Boże zdrowie rybeńko, a na cóż ja ci jeszcze mam być ciężarem! Zkądżeby się brali żebracy pod kościołem, gdyby im tacy jak ja nie przybywali pod koniec życia. Żyjąć oni, kochaneczku, to i ja tym samym chlebem się przekarmię! Albo to co
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
11
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.