— Ale ba! z pogrzebem czekają,... przysłała mnie pani sędzina, czuj duch, żebyś pan zaraz przyjeżdżał... Sędzia się jakoś bardzo pogniewał na Mateusza furmana, do piersi mu to poszło, położył się z gorączką, i tyle my go widzieli; w nocy skończył.
— Daj mi klęknąć! pomodlić się! popłakać! zawołał Szarski, rzucając się na kolana i zasłaniając sobie oczy.
Falszewicz upadł na sofę.
— No! no! mruknął: ktośby pomyślał, że się kochali jak para gołębi... aż płacze!
Po chwili pedagog zaczął się przechadzać, szukając jadła i napoju w izdebce; ale tu ani śladu ich nie było.
— Osobliwszy człowiek! mówił w duchu. Co tu książek i szpargałów! a żeby kto się chciał posilić... ani kropelki... ani prószyny...
Nierychło oprzytomniawszy jakoś, wstał Stanisław, i chwili nie tracąc, jął się przygotowań do wyjazdu, z tysiącem walcząc trudności i zawad. Tyle miał długów, tylu wierzycieli, których jakkolwiek zaspokoić było potrzeba... że ostatni rękopism poszedł za lichy grosz do księgarza. Księgarz nie miał pięniędzy, dał weksel, a drugi go wypłacając, jeszcze sobie sowite potrącił procenta.
Nad wieczór następującego dnia już byli obaj na pocztowéj bryczynce i lecieli ku Krasnobrodowi, gdzie Stanisława czekała żałoba, łzy matki, rodzina nowa, którą Bóg pod jego słabą oddawał opiekę.
Z daleka, z daleka zaświecił im wśród nocy czarny dwór krasnobrodzki, ale nie jasnością wesela... blaskiem świec pogrzebowych, tlejących w salce na dole, dokoła trumny nieboszczyka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.
210
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.