Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

217
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

jeden kamień mchem porosnął. Wszystko więc powtarzało mu, że świat jest drożyną przejścia, nie miejscem pobytu dla nas; gospodą, do któréj ścian, do któréj mieszkańców przywiązywać się nie można...
Smutek powlekał czoło poety, ale była w nim rozkosz jakaś, jakieś bezpieczeństwo... po za nim już nic niespodziewanego spotkać nie mógł, czuł się u granicy zawodów, zbrojny przeciwko wszystkiemu, co go w życiu czekało. Na ukochaną nawet spoglądając siostrę, pod wpływem wrażeń zmienności ludzkiéj, przewidywał za wczasu, że i ten węzeł miłości braterskiéj rozerwać się może i musi, a nowe przywiązanie, które lada chwila w sercu się jéj obudzi, pochłonie związek rodzinny. Pójdzie na matkę nowéj familii, przylgnie do niéj sercem, i powoli łączące ją z bratem, matką, siostrami wspomnienia, ustąpić muszą uczuciom świeższym i silniejszym.
W każdéj z rzeczy ludzkich, w każdém z uczuć, widział on tego robaka znikomość i śmierci, który owoc, rumiany jeszcze, toczy i wewnątrz wypsuwa. Trudno więc było o uśmiech tym ustom, na których memento mori jako ostatnie słowo ziemi wzlatywało, powtarzając się bez końca.
Dzień Stanisława dzielił się na części poświęcone pracy rolniczéj, jednéj z najżmudniejszych choć na pozór próżniaczéj, a tak zawodnéj! i na chwile oderwane od niéj, odkradzione na dumanie i pracę myśli. Ale często przy najlepszéj chęci zajęcia się powszedniemi sprawami, kapryśna poezya chwytała go oburącz, gdy się jéj poddać nie mógł; a znużonemu późniéj, kiedy przywoływał natchnienia, posłuszném być nie chciało. Poznał wkrótce, że dla poety żywot ten, choć go sławił Kochanowski, w pewnych tylko wa-