Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

219
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

wsze nieszczęście przypisywały zajęciu, które już był porzucił.
— Co pan chcesz? hreczka posiana po literacku, żyto wschodzi po łacinie, gnój w poetycznym rozrzucony nieładzie...
Zadawano mu i roztargnienie, którego nie miał, i zaprzątnienie ideałami, które z całych sił odpędzał, i brak poświęcenia, którém nigdy nie zgrzeszył.
— A cóż proszę pani ma być dobrego — mówił ekonom do sędziny — kiedy panicz jeździ z książką na pole, a do chłopa nigdy nie powie: chamie, jak się należy, tylko: mój kochany! a wdaje się z nim w perehowory, jakby to on co rozumiał, gdzie po prostu bizuny dać trzeba. Już to proszę pani, językiem bizuna nie zastąpić.
Sąsiedzi kiwali głowami na wszystko, czy dobrze szło czy źle, widząc we wszystkiém tę nieszczęsną poezyę.
— Książki pisze, to dość powiedzieć, mruczeli ruszając ramionami.
A gdy który objawił ochotę zaproszenia go do domu:
— Dajże pokój — odzywał się drugi. — A co my z nim robić będziemy? o czém gadać? W karty nie gra, nie pije... nie pobaraszkuje... pociechy z niego nie będzie, bo smutny jak grabarz, a jeszcze nas gotów opisać!
Wszędzie ten grzech pierworodny jego powołania stawał mu na zawadzie. Dość było, żeby jeden wskazał go jako literata, aby się w koło rozstępowali ludzie jak od zapowietrzonego. Inni przez jakiś niby szacunek dla nauki, udawali, że poważali go wielce; mówili mu wielkiemi słowy o jego poświęceniu, o pra-