Naturalnie w rozmowie dwóch przyjaciołek i poznanie ze Stanisławem, i owa karczemna przygoda znalazły miejsce, a Marylka zwierzając się z tego wszystkiego Mani, tak się rumieniła, tak mieszała, że kto inny nie ona dostrzegłby był już w niéj zarodu jakiegoś uczucia, które samém współczuciem nazwać się nie mogło.
Oczy jéj często zwracały się na Stanisława, ale tak bojaźliwie, tak ukradkowo, jakby pragnąc lękały się go zarazem zobaczyć.
Nazajutrz rano Szarski był w polu, gdy pani Brzeźniakowa odjeżdżała, i nie pożegnał nawet wczorajszych swych gości.
W zupełnéj niewiadomości co się działo na literackim świecie i obojętności na to, co tam przez ten czas zajść mogło, żył Stanisław rok cały, nie zapragnąwszy nawet wieści, przykuty do pługa swego, ciągnąc go z zaparciem zupełném. Nierychło poczta list mu przyniosła, na którego kopercie poznał rękę Bazylewicza.
Charakterystyczne to pismo następującéj było treści:
— „Szanowny towarzyszu broni! Nie wiem co ci się stało, żeś tak nagle zupełnie zagrzebawszy się na wsi, dla jéj wirgiliuszowskich słodyczy zabył druhów i współbiesiadników. A godziż się to? Czy to dowód obojętności, czy cierpień i zaprzątnień, zawsze rzecz równie dla nich bolesna, tém boleśniejsza, że wierzaj mi, choć z dala, miłować cię umiemy. Widzę z żalem, żeś