tant, popijając poobiednią kawę; jest w nich wiele talentu, wiele dowcipu, jakiś tok poetyczny, dusza, życie... śmiałość... Państwo nie wiedzą co to za jeden i gdzie się obraca?
— Owszem, odezwał się pan Adam, widząc, że pochwały sypały się obficie: on tu od niejakiego czasu mieszka w sąsiedztwie... i to nawet... zdaje mi się... jakiś nasz daleki krewny...
— A! to go państwo znać musicie! Jakżebym ja był ciekawy go poznać! Ale to, mojém zdaniem (ulubiona to była wstawka dylettanta, który nic nie mając swego, popisywał się ciągle ze zdaniem wyłącznie własnem), mojém zdaniem, jeden z pisarzy naszych, co ma najwięcéj przyszłości... (tłómacząc się z francuzkiego, dodał dylettant). Młody? stary?
— Bardzo jeszcze młody, odpowiedział pan Adam. Teraz osiadł na wsi przy matce, gospodaruje i podobno da literaturze za wygraną.
— Co za szkoda! ale gdzież to? daleko? nie możnaby go poznać?
— Trochę dziki, odludek, dziwak nawet.
— A! to tém ciekawszy... Ale daleko to? spytał nastając dylettant.
Pan Adam tak dla tytułu i wziętości w świecie szanował swojego gościa, że postanowił uczcić go jedną z najwięcéj kosztujących mu ofiar, i zaproponował przejażdżkę do Krasnobrodu; a widząc, że gość przyjął to z wielką radością (nudził się trochę w Mruczyńcach, a powóz mu poprawiano), kazał wnet konie zaprzęgać.
Dylettant ubrał się we frak, wedle systemu swego chcąc być jak najgrzeczniejszym, choć mu pan Adam odradzał tę ceremonialność — ubrał się w całą uczoność
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.
232
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.