i skinieniami głowy mu odpowiadał, nie śmiejąc przerywać.
Wyjechawszy za wrota, dylettant rzekł do pana Adama:
— Cóż to za prawdziwie staro-szlackecki dworek! Jak to się tam mogło urodzić? wychować? Człek widać zadomowiony, nieotarty, nieśmiały... Miałem go za geniusz; jednak dziś mi się zdaje, że geniusz byłby żywszy, ekscentryczniejszy, silniejszy... ale zawsze, zawsze talent wielki.
Taki był wyrok znawcy, z którego o uszy pana Adama, obiły się głównie wyrazy przeczenia, a w głowie jego pozostało wrażenie pocieszające, że Stanisław, dzięki Bogu, nie obiecywał nic genialnego.
Lękał się z razu téj wyższości, ale go to uspokoiło.
Odwiedziny te pamiętne w historyi Krasnobrodu, byłyby dla niego epoką niczém się niewiążącą z żywemi jego dziejami i miłém wspomnieniem tylko, gdyby ostatnie słowa gościa, wyrzeczone przy pożegnaniu, nie utkwiły głęboko w sercu i w głowie pani sędziny, i nie posłużyły jéj wkrótce za narzędzie do uprojektowanego rozłączenia ze Stanisławem.
Młodszy brat jego, Jędruś, właśnie był skończył szkoły; a że do uniwersytetu żadnéj nie miał ochoty, bo konie i strzelbę nadewszystko lubił, a nauki łykał jak gorzkie pigułki, które wyżyć było potrzeba, żeby się od choroby uwolnić, więc zaraz po powrocie wziął się do gospodarstwa, pomagając bratu. Sędzina, kobieta praktyczna, dostrzegła, że Jędruś daleko lepiéj potrafi zastąpić ojca niż Stanisław. Ale jak tu było jemu powiedzieć, że go już nie potrzebują, że zawadą być może?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.
236
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.