który cały był wielką wsią tylko, nie może się usposobić w mieście, ani natchnąć brudnym brukiem,
— Toś pani dobrze wymyśliła, odparł Stanisław; ale doprawdy, cóż to panię tak obchodzi, co się ze mną biednym stanie?
— Chodzi mi wszakże nie o pana, ale o literaturę! zawołała cicho Marylka; ale w téj chwili zabrakło jéj głosu, spuściła główkę i umilkła.
Poszli po ogrodzie i przechadzali się w milczeniu, powoli zmieniwszy rozmowę, a w ciągu téj długiéj i smutnéj przechadzki, oczy ich ani razu się nie spotkały. Marya spuszczała je ku ziemi, Stanisław błądził niemi po świecie, nie widząc co się działo dokoła. Było coś dziwnie zasmucającego w widoku tych dwojga istot, jednéj drżącéj z bolu i rozczulenia, drugiéj przebolałéj, ostygłéj, chłodnéj, nieumiejącéj dojrzeć nawet serca, które biło tak blizko. Mania pochwycona wiejącym od nich smutkiem, posępniała biedna i szła za nimi milcząca.
— Ja nie wiem — dodała Marylka po długim przestanku — jak to panu nie żal wioski? jak pan nie czujesz jéj wdzięku?...
— Ja nie czuję jej wdzięku? cóż znowu! któż i to pani powiedział?
— A jedziesz zakopać się w mieście?
— Jadę.., ale któż to wie? może tylko na chwilę...
Marylka głową potrzęsła.
— Już to źle, kiedy miasto pana ciągnie.
— Ognisko życia, którego ja jestem nędzną iskierką... dziwnoż, że lecę w nie mimowoli?
— By w niém pożartym zagasnąć!
— Jak wszędzie — westchnął Stanisław — życie tu, tam... nie jednoż to życie? Co znaczy miejsce dla te-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.
246
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.