Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

249
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

réj żuraw czarny, skrzypiąc, kołysał się z wiatrem jesiennym. Staś obejrzał się, przyszło mu na myśl wspomnienie, i na chwilę zdało mu się, że tych lat kilka było snem tylko ciężkim, z którego się budził...
Skromna bryczyna jego stanęła obok wytwornego powozu, którego szóstka karych koni w przepysznych chomątach, pomimo przebytych piasków, niecierpliwie kopytami grzebała ziemię. Stanisław wyjrzał i przez okna zaszklonéj landary poznał Bazylewicza z żoną, wracającego zapewne ze wsi.
Quantum mutatus ab illo! jakże się zmienił od téj chwili, gdy go z dziurawemi łokciami, ale tytaniczną odwagą, spotkał tu Szarski i zabrał na ubogą bryczynę swoją! Inny to był, cale inny człowiek, rzekłbyś urodzony w dostatku, tak sobie dobrze z nim dawał radę... Jejmość siedziała kwaśna czegoś i opuchła jak zawsze, bo jéj i po ożenieniu nie opuściła owa fluksya nałogowa. On w surducie z wigoni, rozparty, palił hawańskie cygaro, dumając o niebieskich migdałach, nogi założywszy na okno landary, tak, że pięty ich wychodziły gdzieś koło kozła używać świeżego powietrza...
Małżeństwo już się było widać wyszeptało jak raki, bo nic nie mówiło do siebie, jedno w lewo, drugie w prawo patrzało, a wzdychali oboje... Jejmość pierwsza postrzegła Szarskiego; co dziwniejsza, mimo bryczki poznała go, spuściła taflę i zawołała:
— Pan Szarski! jak się pan ma?
Stanisław, choć bardzo po wiejsku i po podróżnemu ubrany, musiał podstąpić do powozu, a Bazylewicz podał mu rękę z dala, nie zmieniając pozycyi.
— A! wracasz pan nam więc do Wilna! zawołała literatka z uśmiechem, który nie nabierał wdzięku od