opuchnienia; — zkądże to? długoż się panem cieszyć będziemy? Tak pożądany gość, tak nam potrzebny! Pan wie, że już wyszedł pierwszy tom Polyhistora?
— Pierwszy to raz słyszę.
— Nie znasz go pan?
— Dotąd nie!
— Gdzie pan mieszka? jutro przyszlę go panu.
— Jeszcze nie wiem gdzie mieszkać będę.
— Michasiu kochany, słodziuchno odezwała się żona: pan Szarski nie ma mieszkania, możebyśmy nastręczyli mu u nas... byłby blizko.
— A dobrze! dobrze! odparł wciąż zamyślony, może o podwójnem tém spotkaniu Bazylewicz, stopniami przychodząc do siebie. — Na dole są dwa pokoje wyborne, mieść się przy nas, co niedziela miewamy literacki wieczorek... wszystkie nowości... tyś musiał zardzewieć, odżyjesz.
Pani wciąż się uśmiechała.
— Nie prawdaż, że pan staniesz z nami? przy nas? nie prawdaż? A! toby było bardzo pięknie!
— Jeśli tylko będę mógł! rzekł kłaniając się Stanisław.
— Ale ja ci to urządzę! zawołał Bazylewicz. Zajeżdżaj tylko wprost do nas, bez ceremonii.
W téj chwili woźnica siadł na kozły, konie się rwać zaczęły niecierpliwie, i małżeństwo znikło mu z oczu, wiodąc żywą rozmowę, w któréj podobno chodziło o złapanie Szarskiego jako współpracownika do Polyhistora.
Jeszcze się Szarski w rogatce rozmyślał, co zrobić z sobą? czy po staremu zajechać do pana Horyłki? czy ruszyć do Bazylewicza? Wspomnienie zależności, w jakiéj był na jednéj z nim mieszkając
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.
250
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.