Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

251
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

kwaterze, przeraziło go nieco i kazał się wieźć na Trocką ulicę.
Hersz, usłużny faktor, już nie żył, a szanowny Horyłka zawsze w swéj czerwonéj zatłuszczonéj mycce, pobrzękujący kluczami, nie poznał już dawnego lokatora, tak na oczy osłabł. Dopiero gdy się zbliżył i zagadał, począł go czule ściskać.
— Oto to mi pan! oto przyjaciel! zawołał. Zaraz będzie stancya! taż sama co ją pan zna i lubi, którą ja zawsze pańską nazywam. Wolna właśnie i odnowiona przepysznie (w istocie dano czarny szlak górą i nową klamkę u drzwi). Moja żona tak teraz dom utrzymuje...
— A co? znowuś się pan tedy ożenił?... i utyłeś w tym stanie? spytał Szarski.
— Jak to, znowu? rzekł Horyłka: a toć pan wie żem żonaty z dawien dawna!
— Ale podobno... nie przypominam sobie...
— Tak! tak! były, były nieporozumienia, wszystko to ze złych ludzi, ze złych języków... Ale żyjemy teraz jak para gołębi, słowo honoru. Wszystko się wyklarowało: jeździła na wieś do familii, darmom ją posądzał, najpoczciwsze kobiecisko, złota żona! Co to za ład! jaki porządek! zobaczy pan!
Odemknięto izdebkę. Ślady odświeżenia tak mało były widoczne, że Stanisław poznawał dziury od ćwieków, które sam niegdyś powbijał. Znowu więc zgodziwszy się z gospodarzem, zamieszkał tu ze wspomnieniem przeszłości.
Nazajutrz zaraz Bazylewicz, któremu więcéj chodziło o Polyhistora niż o Stanisława, całe miasto przewrócił do góry nogami, szukając zbiega, i złapał go