Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

256
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Hipolit ścisnął rękę jego z rozczuleniem i łzawemi oczyma.
— A z nami? kończył Szarski — co z nami będzie? czy pisma te wrzucą potém w kosz, który ma pójść na stos zapomnienia, czy je zdepczą pogardą, czy wyniosą na półki niedostępne czytelnikom, jaką taką opromienione pół-sławą — nie wszystkoź to jedno, bylebyśmy dopięli celu rozbudzenia życia, chęci do pracy i umysłowego ruchu w kierunku prawym i zbawiennym, byleśmy zasiali myśli zdrowe i płodne? Oto jest cel, jaki dziś ma literatura; nie kunszt tu, nie zabawka, nie jakie takie wygadanie się z tém, co na sercu cięży, trzeba mieć przed sobą, ale coś ważniejszego nad to wszystko... pożytek ogólny.
— Więc znowu przychodzisz pracować w winnicy?
— A jakże! odparł Stanisław z uśmiechem. Cóżbym ja robił, gdybym nie pracował?
— Pogodziłeś się z życiem?
— Nie kłóciłem się z niém, ale przywiązać się do niego nie mogę. Nie bawią mnie, nie radują, nie nasycają przyjemności innym drogie; zimny jestem na nie, cożem winien temu? Czynne życie mnie nie wabi, rzucam się w pracę jak w otchłań, jak inny w szał rozrywek... Ale... na cóż ci tu rozpowiadać.
— Cóż u licha takeś się za wczasu rozczarował? Dla jednéj Żydóweczki! wstydź się! to już dzieciństwo.
— Byłoby dzieciństwem, gdybym takiéj straty przeboleć nie mógł, rzekł Stanisław poważnie; ale są chwile, w których drobna kropelka płyn na brzegi naczynia wylewa... Dawno szukałem słowa zagadki tego świata, i znaleźć go nie mogłem długo... teraz schwyciłem je nareszcie.
— Ciekawym!!