— Stara to tylko niestety! i bardzo oklepana prawda, w którą z razu nikt wierzyć nie chce... Świat nie jest celem i końcem, ale przejścia drogą; trzeba więc przezeń ruszać szybko, uczciwie, prosto na wrota zwrócone mając oczy, niebardzo dbając jak się tu nam powiedzie...
— Oklepanka odwieczna! rzekł śmiejąc się Hipolit.
— Tak jest; ale kochany professorze, wszakże wielkie prawdy kryją się w oklepankach, któremi ludzie rzucają jak nierozgryzionemi orzechami, nie przechodząc za ich łupinę... prawdy te przechodzą mimo nas co chwila, jak przebrani za żebraków książęta, mijani wejrzeniem obojętném. Zdaje mi się, że połowę przynajmniéj olbrzymich prastarych prawd, których nam braknie, możnaby odkopać z pod zasypów gruzu, jak Babilon i Niniwę z pod potłuczonych cegieł... Dla tego ja się szczególniéj bacznie przypatruję nie ekscentrycznym pomysłom, w których często strój i forma stanowią całą nowość, ale oklepankom chodzącym w podartym łachmanie.
— Ba! ba! rzekł Hipolit: życie coś przecię warto.
— Nie przeczę, w pierwszéj swéj połowie; w drugiej żyjemy już tylko dla świata, stajemy się ofiarą; w trzeciéj jesteśmy niepojętą ruiną oczekującą zagłady...
— Aleś ty pierwszéj nie przeżył?
— O! dawno! dawno! Nie licz wieku latami, nie patrz na zęby jak koniowi, spojrzyj na serce...
— Rozmowa twoja smutna do licha! zerwiéjmy ją... Dokąd idziesz?
— Do domu.
— A dom twój?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.
257
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.