Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

260
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Ciekawsze było daleko towarzystwo literacko-artystyczne, które Stanisław zastał już zgromadzone w saloniku, a pierwszy rzut oka nie dozwolił mu ducha jego ocenić. Była to młodzież sama, z któréj twarzy patrzało tyle dumy, wyniosłości, pogardy ludzi i zarozumienia, że gdyby drugie tyle znalazło się w niéj talentu, ileżby to dokazać mogła!! Jedni odznaczali się heroicznemi czuprynami, drudzy brodami ogromnemi, inni ostrzyżeniem włosów przy saméj skórze, ubiorem osobliwszym, okularami i t. p. Każdy z nich miał minę aktora występującego w jakiéjś roli, przybraną, cudzą, nienaturalną, a co za tém idzie, śmieszną.
Gospodyni odciągnąwszy na ten raz fluksyę swoją nie wiem jakiemi środkami derywacyjnemi, promieniała jak muza w pośród tego grona.. Byli tu i artyści w listkach jeszcze, i muzycy w pączkach, i krytycy kiełkujący dopiero, i poeci poczynający rozkwitać, i wszystko, co tylko kollaborowało lub kollaborować mogło do Polyhistora; autorowie jednéj piosnki, twórcy niewydanych dramatów, historycy wybierający się dopiero uczyć dziejów. Na widok Szarskiego, który niczém się nie odznaczał chyba zbytkiem nieśmiałości i pokory, ci ichmość spojrzeli ze wszystkich stron, poczmychali głowami, ruszyli ramionami i poczęli poszeptywać między sobą.
Milczenie ogólne przerywane tym szmerem na stronie, nie potrwało długo, i poczęła się rozmowa, jak Canon na mnóztwo głosów, z których coraz to nowy do chóru się przyłączał.
Najbardziéj uderzającą prowadził w niéj rolę blady, w dosyć wytartym fraczku jegomość, na którego twarzy nie wiem czy smutek z choroby wynikły, czy