Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

261
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

chorobę ze smutku zrodzoną widać było. Mianowano go poetą, ale ilekroć się odzywał, niemiłosiernie ze wszystkiego szydził, co nie dowodziło usposobienia poetycznego wcale.
— Kto to jest? zapytał Szarski gospodarza.
— To pan P. P., poeta... człowiek z geniuszem wielkim, ale na nieszczęście nic robić dotąd nie chciał, pije tylko, hula i po billardach się włóczy... Geniusz jego, jak sam o sobie powiada, żadnych oków ścierpieć nie może, on sam brzydzi się pracą. Wyśpiewawszy trzy zręczne piosenki, już na laurach odpoczywa.
Drugi z ogromnym włosem, rodzaj dandysa nizkiéj próby, niezmiernie gadający i obfity, który ciągle głos zabierał i sądził bardzo surowo o wszystkiém co się nawinęło, miał być krytykiom i filozofem Polyhistora, ale do téj pory trzy dzieła niemieckie przeczytawszy, o nich tylko, z nich, przez nie rozprawiał, i widocznie żył tylko niemi. Trzeba było posłuchać, jak ci panowie sądzili całą przeszłość, całą literaturę własną, najzasłużeńszych mężów i najlepsze dzieła Wszystko u nich było słabém, niedołężném, nieudolném, akowskiém aż do przyjścia na świat téj szkoły, której się mianowali przedstawicielami.
Dla jednego epokę odrodzenia stanowił jego własny poemat, dla drugiego jakiś urywek bezimienny, wszyscy po uszy siedzieli w otchłani filozofii niemieckiéj i chodzili w sukni cudzéj, zmieniwszy tylko naśladownictwo, a głosili się pisarzami oryginalnymi i narodowymi.
Ich pojęcie postępu, z którém nieustannie na plac wyjeżdżali, tak było fałszywe, ciasne, dzikie, a nieznajomość warunków istotnego postępu ludzkości tak śmieszna, że słuchając ich, dreszcz przebiegał po skó-