Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

264
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

szukając świateł u ogniska, sądził sobie spokojnie a priori o wszystkiém, i najpewniejszy był, że archeologię krajową wytrzęsie z rękawa, byle chciał.
Był i krytyk-artysta, wielki znawca, który nie pracując nad sztuką i nie mając jéj pojęcia, posługując sie jakiemiś formułkami, wyrobił sobie, że go uważano za wyrocznię, choć jednemu Bogu wiadomo co prawił, gdy sobie cugli popuścił! Najgrubsza nieznajomość przedmiotu, teoryi jego i dziejów, podpierała się w nim, jak w większéj części tego areopagu, zarozumiałością niesłychaną, olbrzymią, szaloną; ale wśród ludzi, co i tyle nie umieli ile on kłamał, uchodzić za krytyka i znawcę było łatwo. Krytyk nasz jako żyw ołówka i pendzla w ręku nie trzymał: mówiono, że niegdyś suche drzewo w sztambuchu pani R... posadził z podpisem: Deraciné par l’orage (dając do zrozumienia, że on był tém drzewem, a może pani R. tą burzą); ale więcéj płodów jego świat oglądać nie miał szczęścia. Przeczytawszy jakąś podróż po Włoszech i poczciwy jakiś manuał, który go wyuczył półkopy nazwisk, puścił się śmiało w krytykę, Usus te plura docebit, powiedział sobie, i tak się też stało! Omyłki, jeśli go kto na nich niegrzecznie złapał, łykał nie przyznając się do nich; coraz sobie lepiéj wyłamywał język, uczył się terminów, i ostatecznie złapawszy wyrazy: chic, flou, fouilli, ficelles et le reste, ani już z sobą mówić dozwalał profanom.
Sądy jego często były śmiesznie fałszywe i krzycząco dziwaczne, ale ani się zająknął, gdy je głosił. Zresztą, opponentów zakrzykiwał i zapluwał, bo piersi miał silne, a usta zawsze wilgotne. Wyrobiwszy sobie stanowisko krytyka, żył niém moralnie i na seryo się uważał za Arystarcha. Zapraszano go, gdy kto