Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

267
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Zbyt surowym jesteś sędzią,.
— Zbyt szczerym może.
— Czyż istotnie tak o nich sądzisz?
— Najszczerzéj. Mogą mieć talenta, ale je zabijają w sobie dumą, ale je paraliżują lenistwem, marnują w próżnowaniu, trują zarozumiałością.
— Czekaj! czekaj! przeczytasz i nawrócisz się.
— Daj Boże!
— Dobranoc!
Bazylewicz odszedł chmurny prędzéj niż myślał do żony, która go podobno posłała dla wybadania wrażenia, jakie jéj koterya zrobiła na przybyłym; a Stanisław osmutniał, wsparł się na łokciu i pół nocy przedumał, usnąć nie mógąc.
— Mój Boże! rzekł klejąc nareszcie powieki: czy świat w istocie tak wart mało? czy tylko ja tak nieszczęśliwy jestem, że trafiam zawsze wejrzeniem na najgorsze strony jego?
I wolał siebie obwinić w końcu, niżeli drugich potępić.


Gdy się to dzieje w Wilnie, a Szarski powraca do dawnego życia trybu, na wsi pozostałe pani Brzeźniakowa i Marylka, po wyjeździe jego smutne, długie pędziły godziny. Rozpłakała się Marylka wsiadając do powozu w Krasnobrodzie, i matka łzy jéj widziała, nie śmiejąc o nie zapytać; ale gdy się płacz coraz częstszym stawał, gdy smutek coraz cięższy począł okrywać jéj czoło, gdy czas zamiast goić ranę