Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

268
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

jeszcze ją powiększał, niespokojna matka pośpieszyła do sędziny.
Upatrzyła chwilę, by się z nią sam na sam spotkać, a gdy obie w kąciku zasiadły, z westchnieniem rozpoczęła dawno przygotowaną rozmowę.
— A, moja droga! odezwała się do przyjaciołki: wielkiéj ci się biedy mam wyspowiadać!
— No! no! cóż to takiego moje serce? (Byle tylko nie po pieniądze przyjechała! — dodała w duchu sędzina, troskliwa o swoje zbiory — źlem się jéj wygadała, że grosz mamy w zapasie!)
— Bieda, moja kochana! Marylka mi choruje, smutnieje...
— Możeby doktora? Lusiński bardzo dobry doktor.
— A! gdzie tam! co on jéj pomoże! Wiem ja co jéj takiego.
— Cóż to? zmiłuj się! śmieléj przysiadając się zapytała staruszka.
— Ot! zakochała się biedaczka!
— A! co ty mówisz! doprawdy? łamiąc ręce krzyknęła sędzina. Mów ciszéj, żeby moja Mania nie posłyszała...
— Tak jest! tak jest! Twój Staś głowę jéj przewrócił.
— Ale się chyba mylisz! On! on! zlituj się! gdzież to do niego podobne!
— On nic temu nie winien...
— No, a jakże się to stać mogło?
— Marylka go sobie podobała... Nie wiem sama co począć! On widzę ani dba o nią, a ta mi schnie po nim i choruje... Powiem ci moja droga, po staremu, otwarcie: Marylka niezła partya, będzie miała ze