Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

271
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

widok tak pożądanego jéj gościa; ale ani drżenia jéj dłoni, ani blasku jéj oczu, ani uczucia przebijającego się w głosie nie zdawał się postrzegać Stanisław.
Uśmiechnął się do Marylki, bo ją zastał tylko samą, usiadł przy niéj, i począł żywo rozpytywać ją o swoich, o siostry, o matkę. Dziewczę patrzało nań, patrzało jak w tęczę, i tak się nasycało tém długiém wpatrywaniem się po ciężkiéj rozłące, jakby nim nigdy dosyć nakarmić się nie mogło — i nic, nic, nawet wzrok jéj łzawy nie budził ze snu tego, ku któremu biło tęskno serce Marylki.
Weselszy trochę niż zwykle, swobodniejszy, żartował, a każde słowo jego tak było dla niéj bolesne, tak przekonywało o obojętności!! Jeszcze w nią wierzyć nie chciała; zdało się jéj, że siła tego przywiązania, które było i czyste jak miłość anioła, i potężne jak młodzieńcza miłość, wkradnie się do zastygłego serca, ożywi je, roznieci iskrę i zbliży do piersi, która od niego wołała życia!
Kiedy byli razem, myślała czasem, że go już potrafi poruszyć, że go poruszyła... zdawało się jéj, że dojrzała blasku w jego oczach, że dosłyszała w głosie coś drżącego; ale po chwili przelotnego rozbudzenia, powracał do dawnéj nieczułości i zdrętwienia.
Spotykali się w domu pani Brzeźniakowéj, która różnemi sposobami wabiła Stanisława, nie okazując mu tego wyraźnie — w kilku domach, do których ona go wprowadziła umyślnie, i gdzie sama często bywała — na przechadzkach, w mieście, — ale nic nie okazywało, żeby Szarski pomyślał o nich, zapragnął widzieć, zbliżyć się, spoufalić. Marylka rumieniąc się, szła przeciwko niemu cała drżąca, witając go z tak wyraźném uczuciem, że nieraz przerażona matka ła-