mała ręce, obawiając się, by w oczach ludzi nie skompromitowała się przywiązaniem swojém; ale poczciwe dziewczę tak się zapominało, że świat cały dla niéj był niczém, a oczy obcych i sąd obcych obojętnym. Godzien rosła ta miłość, a w miarę jéj nieczułość Szarskiego widoczniejszą się coraz stawała. Nie przeradzała się ona w rozpacz, nie zdradzała jękiem i łkaniem, ale co chwila silniejszą się stając, groźną już była dla matki.
Nie wiedziała co począć: czy zostawić rzeczy jak były i zamieszkać w Wilnie, w nadziei, że Stanisław przejrzy nareszcie i poczuje jakie szczęście ku niemu się zbliża? czy powracać na wieś, by oderwać od niego Marylkę i próbować ją uleczyć? Matka z córką nigdy jeszcze nie mówiły o tém; pomiędzy niemi panowała ta serdeczna sympatya, która sprawia, że mowa się staje niemal niepotrzebną i zbyteczną. Czuła Marya, że ją matka rozumie, nie kryła się przed nią z niczém; wiedziała matka, że ona także pojmuje, co serce jéj czyni dla dziecięcia; ale żadne dotąd słowo nie przerwało dobrowolnego z obu stron milczenia.
Ze łzami tylko kryły się obie, i płakiwały po kątach, myśląc, że ten wytrysk boleści przed sobą utają.
Stanisław wciąż był jednakim, a obojętność jego dochodziła do tego stopnia, że czasem zasiadywał się uparcie w domu i trudno go było wyciągnąć od książek, a pani Brzeźniakowa potrzebowała całéj strategii kobiecéj, żeby go skłonie do wyjścia, tak, aby się nie postrzegł, że umyślnie go wyciągano. Od czasu przybycia do Wilna, po długim spoczynku, Staś zagrzebał się całkiem w pracy, zakopał w swéj izdebce, a że żył duchem tylko i myślami, że do nich zasoby z ksiąg czerpać musiał, bo żywy świat był dla niego stra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.
272
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.