Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

279
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

pychanéj, by się nie zrazić, by nie dać ozwać się głośniéj ani dumie, ani miłości własnéj, ani pragnieniom młodości!
Marł powoli Stanisław, a z tych ostatków życia jego korzystali ludzie, dla których obojętne jest cierpienie, byle jedwabnik umierając uprządł im kłębek jedwabiu. Pisma Szarskiego, w których schroniło się całe życie, cały zapał, cała siła niewyżyta, chwytał Bazylewicz, zabierali księgarze, i jak pędzącéj wodzie narzucają młyny, tartaki i machiny, by je obracała, tak jemu nadawano prace, aby je w téj gorączce, pragnącéj zajęcia, obrabiał. Stanisław był już powolny i robił co mu kazano, byle tylko pracować.
Każdy przedmiot w téj duszy zogniskowanéj w sobie, zamkniętéj we wnętrzach, a silnéj jeszcze, bo niezmarnowanéj żywotem, przybierał rozmiary wielkie, poważne, i stawał się pod ręką jego utworem nowym, silnym, zdrowym, w którym czuć było krew krążącą i bijące pulsa życia. Najmniejsza drobnostka, jedno często słowo budziło w nim szereg idei, ćmy marzeń, których tłumy wywołane zjawiały się jak słowem czarnoksiężnika w ludzi przemienione kamienie.. i szły, ciągnęły się, snuły pasmem nieskończoném.
Zdumiewać się nareszcie poczęli téj władzy jednoczenia ze światem idei najobojętniejsi, którzy sądząc pisarza z człowieka, nigdy nie domniemywali się w nim ognia, zapału i tego bogactwa myśli! Bazylewicz chwytał urywki i zapychał niemi Polyhistora; większe rzeczy drukowano osobno, a że Stanisław mało czytał krytyki, a mniéj jeszcze na nią zważał, posuwał się drogą własną, nie postrzegając nawet, jakie robił wrażenie i wywoływał krzyki.