Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

282
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

cém, nie umiejąc sobie zdać sprawy z wrażenia, jakie słowa jego zrobiły: w uśmiechu jego było trochę politowania. Staś już się odział, i nie czekając na przewodnika swego, nie pytając nawet gdzie ma szukać téj, któréj imię z odrętwiałości go obudziło, wyleciał, drzwi rozwarte zostawując za sobą. Professor próżno wołał, chciał zawrócić, musiał sam pozamykać, oddać klucz i odejść zasmucony; w ulicy śladu już Stanisława nie znalazł.
Sam on nie wiedział dokąd biegł z tą myślą, że Sarę znowu zobaczy. Zdawało mu się, że z nią przeszłość jego powróciła, że nowe zawitało życie. Machinalnie nogi go powiodły na ulicę Niemiecką, i ani się w początku opamiętać mógł, gdy wśród pochodu wstrzymał go głos pani Brzeźniakowéj, pytający: dokąd tak leci?
Nie spostrzegł on ani jéj, ani Marylki, choć się z niemi twarz w twarz spotkał. Kobiety poglądały nań zdumione tą niezwyczajną jego żywością.
— Co to jest? dokąd pan tak śpieszysz?
— Ja? dokąd? powtórzył Szarski: a! prawdziwie... sam nie wiem!... Wyszedłem tak — wyjąkał rumieniąc się i nie umiejąc przyznać — na przechadzkę! czułem potrzebę powietrza i ruchu!
— Idźże pan, idź, żyj, oddychaj! zawołała uradowana tą odpowiedzią Marylka. A potém, potém przyjdź i nas pocieszyć widokiem swego zmartwychwstania.
Ostatnie tylko jéj słowo uderzyło o ucho Szarskiego, który spojrzał na Maryę, podał jéj rękę z niewysłowioném, tajemniczém jakiémś uczuciem, uśmiechnął się smutnie i znów pobiegł daléj.
Długo dwie kobiety oglądały się za nim, nie mogąc