Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

283
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

pojąć, co tak nagłą i dziwną zrządziło zmianę w człowieku, który dotąd ledwie się wlókł, ledwie ospałém okiem spoglądał przed siebie. Twarz jego rozogniona, płomieniejąca, postawa wyprostowana, oczy zarazem pełne jakiéjś żądzy i łzawe boleścią, znamionowały jakby odrodzenie się duszy.
— A! Boże! niechże ci będą dzięki! westchnęła Marya. Tyś się zlitował nademną i wysłuchał modlitwy... on powraca do życia...
I łza szczęścia, za którą wkrótce inne pobiedz miały, spłynęła po twarzy Maryi.
Stanisław już był daleko, ale szał jakiś nierozważny wiódł biednego. Imię Sary obudziło w nim szereg umarłych wspomnień aż do ostatniego... zdało mu się, że taż sama, ta, którą znał niegdyś, którą porzucił dzieweczką, stanie przed nim na tym progu, u którego ją pożegnał.
Biegł wprost do kamienicy Białostockiego, aż na strych, do swojéj niegdyś izdebki, i opamiętał się dopiero wtedy, gdy otwarłszy drzwi jéj ledwie przymknięte, ujrzał się w pustce...
Okno było wybite do szczętu i wiatr tylko ostatkiem ramy połamanéj poruszał powoli, podłoga przysuta starą kurzawą, ściany poopadałe, a przez dach snadź sączyła się długo woda, która wilgotne, czarne po sobie pozostawiała plamy. Powietrze przesiąkłe było stęchlizną, zbutwieniem, ruiną... Ten widok dopiero go otrzeźwił — stanął, obejrzał się, ochłódł, i wsparłszy się o drzwi, pozostał tak niemy, pytając sam siebie: co tu robi? po co przyszedł? czego się mógł to spodziewać?
Powoli odczarowany, z myślą kirem tego opuszcze-