swą rękę, ale Szarski cofnął się od niéj i obłąkanym wzrokiem powiódł po obojgu.
— No! powitajże się z księciem, dodała aktorka. A! to tak dobry, tak dobry człowiek!... Czego pan jak wilk na nas spoglądasz?... Bądź grzeczny proszę, siadaj, ochłoń, oprzytomniéj.
Staś mowy téj jeszcze zrozumieć nie mógł.
— Co to jest? któż to jest? spytał jąkając się i szukając krzesła, o któreby się mógł oprzeć, bo drżał cały.
— To książę R*, mój przyjaciel... mój protektor! mój kochanek, jeśli chcesz, żebym mówiła szczerze — odparła Sara głosem, w którym chwilami coś osobliwszym boleści drżało wyrazem.
Dopiero teraz, gdy oczy w nią gniewne, pełne rozpaczy i wymówek wlepił Szarski, postrzegł jakie w niéj zaszły zmiany, jak się ta istota przeistoczyła znowu...
A! straszliwie była bo zmieniona! cudniéj piękna, ale już nie kapłanka sztuki, raczéj bachantka zimna i roztrzepana, z zastygłém sercem, płonącą głową.... Boleść nie dała mu z pod tych osłon zimnych dojrzeć uczucia, które jak dziecina w kolebce zarzuconéj pokryciem śnieżném, drgało i poruszało się wpół senne...
— Podajże rękę księciu! rozkazująco rzekła Sara.
Szarski zadrżał, ale dłoń wyciągnął, i spotkał serdeczne ujęcie jéj księcia, który śmiejąc się, usiadł na swojém miejscu.
— To poeta — zaśpiewała aktorka — o którym mówiłam księciu dojeżdżając do Wilna... poeta, który stworzył Sarę.
— Piękny poemat! rzekł książę R.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.
286
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.