— Poeta, z któregośmy się razem śmieli... dodała Sara — a za którego stałość i serce ręczyłam niegodna!
Dziwny był stan Szarskiego, który słuchał téj mowy jakby gromu i burzy, nie pojmując jéj wcale. Miotał się, uspakajał, porywała go odraza, chęć zemsty, gniew; to znowu twarz ta ku niemu zwrócona, przypominająca przeszłość niepowrotną, twarz, któréj sam widok był szczęściem, od któréj blasku bał się zostać wygnanym, wstrzymywała porywy rozjątrzenia, spadlała go na niewolnika zaprzedającego się z głodu.
Na twarzy nieszczęśliwego najdziwaczniejsze przelatywały uczucia jedne po drugich, wiły się, mieniały, walczyły, aż wreszcie przyszedł do rodzaju zdrętwienia, słów już nie słysząc i nic nie widząc prócz téj twarzy, w którą się osłupiałemi wpatrywał oczyma.
Książę uśmiechał się z początku, ale ta siła namiętności, ten wyraz oblicza strawionego długiém cierpieniem, ożywionego połyskiem nadziei, przejęły go do duszy. Spojrzał na Sarę szczebioczącą może dla pokrycia wzruszenia, strzęsnął popiół z cygara, i poszedł do okna, z przykrém widocznie wrażeniem.
— Powiedzże mu choć słowo od serca, jeśli masz serce! rzekł pańskim tonem i głosem, w którym przebijała się niemal pogarda. Ten człowiek kona dla ciebie...
— Książębyś powinien brać przykład z niego — odparła aktorka po cichu, starając się przebłagać wejrzeniem pięknego blondyna i wabiąc go źrenicą.
— Ja! zapewne! szydersko mruknął książę. Bądź spokojna! nie głupim stawić życie na serce kobiety; Nie! nie! Wiesz dobrze, że moja miłość inaczéj wy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.
287
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.