jąc z wesołą twarzą. A cóż my sobie szkodzić i przeszkadzać możemy? Pan jesteś przeszłością Sary, o któréj wiedzieć musiałem... Co innego gdybyś przyszłością mi groził; ale przeszłość nigdy nie wraca... Kochana Smaragdino, nadto już znasz mnie mało, i zbyt się obawiasz...
Stanisław rzucił się ku niemu z wdzięcznością w oku i bijącém sercem.
— Więc mi pozwalasz patrzeć na nią, i nie wypędzisz mnie?
— Ale mój drogi panie! odparł książę ruszając ramionami: nie przypisujże mi pan dziwnéj jakiéjś zazdrości, któraby mnie śmiesznym tylko czyniła... Któż zazdrosnym być może?...
Tylko co nie dodał:
— O aktorkę, któréj płaci!
Ale wychowanie i grzeczność, do któréj przywykł, nie dozwoliły mu dokończyć myśli obraźliwéj dla niéj i dołożył powolnie:
— Któż zazdrosnym być może... o dzień wczorajszy!
Sara westchnęła.
Szarski ścisnął rękę śmiejącego się księcia R* z wdzięcznością, która w nim politowanie wzbudziła... Trząsł się cały, łzy jeszcze biegły mu z oczu, pobiegł do kątka, siadł osłoniony mrokiem, i ztamtąd w ciszy począł patrzeć znowu na wcielone wspomnienie lat szczęśliwszych...
Sara leżała wciąż, ale chmurna i podrażniona; niekiedy na księcia, co się z psem swoim bawił, to na Stasia rzucała wzrokiem, jakby porównywając ich z sobą, i Bóg jeden wie, jakie tam myśli krążyły po téj głowie, tak pięknemi patrzącéj oczyma. Wieczór
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/301
Ta strona została uwierzytelniona.
291
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.