Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

296
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Marya i on gorąco zwrócili oczy, gdy się kortyna podniosła, ale Sara nie wystąpiła w pierwszéj sztuce, i po dość długim wstępie, po dłuższym antrakcie, zasłona znowu do góry dźwignięta, odkryła czarodziejkę w całym blasku uroczéj piękności, podniesionéj sztuką.
Sara tego wieczoru miała jedną z tych ról pospolitych teatralnych kochanek, którą tylko prawdziwie wielka artystka dźwignąć może grą umiejętną, nadając jéj życie nowe. Było to zadanie trudne, niepodobne prawie, bo typ ten, wystereotypowany we wszystkich sztukach, tak jest oklepany, powszedni, tak starty, że jak ze starego łachmana nic już zeń zrobić nie można. Ale ta kobieta od pierwszego kroku, od pierwszego ust otwarcia, tyle wlała w swą niewdzięczną rolę życia, ognia, siły, oryginalności, że widzowie w uniesieniu autora i sztuki poznać nie mogli; rzecz stała się nową przez świeże jéj pojęcie, nową, przez potężne wcielenie. Charakter roli namiętny, czuły, pełny poświęcenia i najwznioślejszych uczuć, byłby się wydawał przesadzonym, gdyby umiejętność artystki nie uczyniła go naturalnym. Widziała Sara, że co w ustach jednego jest przesadą, w drugich będzie żywą naturą; obliczem więc swojém, postawą, ruchem, dźwiękiem głosu i stopniowaniem niezrównaném tak rolę swą prawdziwą uczyniła, iż w niéj wydała się cudną!
Biedna Marya, jednocząc w myśli swéj aktorkę i kobietę, dziwną omyłką naiwności nie mogła ich rozdzielić, i pokochała tę, która tylko wzięła na się chwilową maskę ideału, tak się jéj zdała piękną i wielką.
— A! nie dziwię się, że ją kocha, mówiła w du-