Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

297
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

szy: to ideał! Któż przy niéj wydać mu się może godnym wejrzenia? Myśmy tak zimne, tak nudne, tak nieznośne istoty!
I łzy kręciły się w jéj oku, zwijały się nie mogąc spłynąć po twarzy, wracały do ściśniętego serca.
Serce to biło przekonaniem, że Szarski na wieki pozostać musi w więzach Sary... i rozdzierało się cichą rozpaczą. Szczęściem dla niéj, wrażenie, jakie widocznie robiła Sara na Maryi, przypisywano saméj sztuce, grze, teatrowi, i nikt się nie domyślił obok dramatu zmyślonego, łez niekłamanych, gorzkich łez pokrywanego cierpienia. Matka jeszcze się cieszyła rozrywką!
O kilka kroków od téj loży, w któréj boleśniejszy niż na scenie odegrywał się dramat, siedział książę R* sam jeden, lornetując swoją Sarę i powtarzając w duchu:
— A! gdyby ona tą była, którą tak doskonale kłamie!
Poniżéj znowu Szarski patrzał na aktorkę, i w téj roli widząc jakby przypomnienie dawnéj swéj miłości, dawnego jéj uczucia, poił się nią i zatruwał. Sara tak była wielką artystką, tak prawdziwą i przejętą, że i on oddzielić już nie umiał aktorki od kobiety; wczorajsza zdawała mu się fałszywą, a dzisiejsza jedyną żywą i istotną...
— To być nie może — powtarzał — żeby się ona tak zmieniła straszliwie!... Ona udaje, ona jest aniołem! Natura ludzka nie potrafiłaby uledz takiemu przeistoczeniu... gdzież podziałoby się serce? gdzie pamięć? To była próba! to było udanie!
Nareszcie zasłona zapadła na scenę ostatnią, odegraną z podwojeniem talentu i rozdzierającą uczuciem