z cierpienia... Powoli wrzątek rozgotował naczynie, i garnek rozsypać się musi.
— Mógłbyś silniejszą wolą ten war ochłodzić — rzekł Brant — i sam się uleczyć.
— Nie, to darmo: próbowałem i nie mogłem... a w téj chwili życie mi się już taką wydaje lichotą, że nie chciałbym schylić się po nie, gdyby sto lat leżało zgubionych na ziemi.
— I ty to mówisz! zawołał lekarz — ty! coś tak zdrowo pojmował obowiązki człowieka! I nie wstydże ci tego?
— Siły się wyczerpały, odwagi braknie, niemoc duszy mnie zabija. Cóż ci to szkodzi, że sobie umrę po cichu? dodał błagająco prawie. — Czy wolałbyś widzieć mnie żyjącym długo i cierpiącym męczarnie, pasującym się z życiem tylko?... Na co ci to, doktorze?
— Bom pewien, że ochłonąwszy z resztek młodości, pojąłbyś życie inaczéj i przestał jęczeć. Do łóżka mi zaraz! do łóżka!
— Ciało... ale duszy nie położysz doktorze! rzekł Szarski wzdychając.
— Kto to wie! odparł Brant zażywając tabaki; kto to wie!
Szarskiego tak już zmogła choroba, tak był bezwładny, że doktora usłuchał i padł na łoże machinalnie, powodując się jego rozkazem.
Gorączka coraz się wzmagała; Brant poczynał być niespokojniejszym co chwila... milczał i zamyślał się.
W chwili jednak, kiedy zdawało się, że choroba powinna była wybuchnąć najsilniéj, opadła, a lekarz widząc go usypiającego, powziął jakąś nadzieję, choć zrozumieć nie mógł, jak się to i dla czego stało. Powodem może było, że od dawna nie widując Stanisła-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/311
Ta strona została uwierzytelniona.
301
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.