Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/312

Ta strona została uwierzytelniona.

302
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

wa, nie badał z blizka jego stanu, nie wiedział, że to nie był właściwie choroby początek, ale koniec jéj może, wybuch, który rozwinięcie jéj przyśpieszył. W chwili więc, kiedy lekarz oczekiwał silnéj słabości, chory na pozór zaczął się mieć lepiéj, i nazajutrz wstał do pracy.
Do pracy! tak! to było jego jedyne lekarstwo!
Wybladły, drżący, zesłabły, ujął znów ręką bezsilną księgi porzucone przed kilku dniami, dziś znowu potrzebne, dziś znowu ostatnie z przyjaciół. Brakło mu oddechu, władzy w nogach i chęci do życia nawet, ale miał jeszcze siłę ducha, którą próbował przemódz cierpienie serca. Napróżno! utrapiona myśl, że Sara jest blizko, że widzieć ją może, że z jéj oczu pićby mógł jeszcze słodką truciznę, kręciła się dokoła jak uparta osa, któréj odpędzić nie można. Wstrzymywał się, ale panować nad sobą nie potrafił. Mrokiem, gdy nikt go widzieć nie mógł, ciągnął znów pod okna tego nieszczęsnego domu, i wpatrując się w świecące szyby, marł powoli dumając o Sarze, któréj cień niekiedy przemknął mu się na zasłonach.


Potrzebujeż powieść ta prosta epilogu?
A! wolałbym, żeby ją słuchacz w swéj duszy dośpiewał... Każdyby tu zapewne dorobił zakończenie usposobieniu swemu odpowiednie, i radby był kompozycyi własnéj, gdy niestety! pewien jestem, że epilog mój nikogo nie zaspokoi, a nielitościwy krytyk powie, żem znużony powieścią, uciął jéj głowę jednym zamachem, żeby się pozbyć z przed siebie.