Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

303
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Trudno to wszakże na końcu długiéj wspólnéj przechadzki, porzucić tak, choćby tylko jednego sympatycznego czytelnika, który wytrwał do kresu; trzeba go zaspokoić i zakończyć według wszelkich prawideł.
Położenie, któreśmy skreślili w ostatnich rozdziałach powieści, trwało jeszcze dosyć długo; nic się w niém prawie nie zmieniło. Sara była zawsze niepojętą istotą, w któréj słowach chłód, to głębokie jakieś odzywało się naprzemian uczucie. Na nieszczęście Stanisława, zatrzymała się w Wilnie na długo, a nareszcie zamówiona do truppy miejscowéj na kilka dalszych miesięcy, niewiadomemi nam wstrzymana tu powodami, nie myślała już wyjeżdżać do Berlina, dokąd ją powoływano. Książę R* pozostał wierny urokowi, jaki na nim wywierała; a Stanisław odpychany zimnemi słowy, włóczył się za nią, gonił ją z daleka, żebrząc spojrzenia, nasycając się kradzionym czarodziejki widokiem. Ostatni grosz jego zabierał teatr, z którego nie wychodził, ostatnie chwile pożerała ulica, w któréj musiał szukać przemykającéj się Sary. A namiętność ta dziwna, przeistaczając się niemal w chorobę, niszczyć go nie przestawała z szybkością, z jaką słabość każda pożera młode istoty.
Starszy cierpi dłużéj i powolniéj; wiek wiosenny chwyta, połyka i kończy wszystko prędzéj; śmiertelna boleść długo mu nie dolega, bo go zabija do razu. Wkrótce więc i praca, którą Stanisław się leczył, i miłość, która zabijała, uczyniła zeń widmo, ledwie iskrę życia w sobie mające. Brant chciał go od obojga oderwać, ale napróżno wysilał się na środki; sposobu nie było. Stanisław dogorywał, sechł, kaszlał