Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/316

Ta strona została uwierzytelniona.

306
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

noszono jedzenie od pani Brzeźniakowéj. To nowe pomieszkanie, na pół wiejskie, ciche, od gwaru dalekie, a wesołe widokiem, który się z okien roztaczał, doskonale wybrane było. Stanisław zdawał się w niém zapominać o Sarze, o mieście, i oddychał świeższém powietrzem zieleni z jakąś rozkoszą i odzyskanym spokojem. Odrywał się nawet od pracy w początku, by wyjrzeć na świat, na drzewa i kwiaty, na niebo, i pochodzić z myślami swemi po uliczce, która była jego własnością. Składała się ona z sosen, leszczyny i kilku świerków i brzozek, wśród wykarczowanego zostawionych lasu. Obok, tylko przez płotek lekki, zarzucony z poprzybijanych łat sosnowych, był drugi ogródek podobny, należący do Maryi, podobna jéj uliczka, i drzewa, z pod których cienia poglądać mogła na swego chorego... Ale widok ten zakrwawiał jéj duszę.
Codzień powolniéj przechadzał się młody poeta, codzień głowa jego spuszczała się na pierś bezsilniéj, a oczy codzień mniéj na świat patrzały. Z uliczki Maryi, widać było aż w okna i wnętrze izdebki, w któréj pracował Stanisław, i często godziny całe poglądała nań Marya, jak z księgą na kolanach lub piórem w ręku przedumał nieporuszony... nieobrachowane wieki.
Ciągnęło się to przez maj, przez część czerwca, aż w końcu tego miesiąca już Stanisław przestał wychodzić w uliczkę i ledwie mógł z krzesła wywlec się do okna, by pociągnąć trochę powietrza balsamiczną wonią drzew przejętego. Poczciwy Brant przyjeżdżał codzień, ale utraciwszy już nadzieję ocalenia go, napisał tylko do Płachy do Jasieniec, aby ostrożnie rodzinie