uszy zatknąwszy, na nic nie zważając, machnął biczyskiem nad końmi, i ruszył jak głuchy nie odpowiadając na reklamacye.
Dwa razy tylko wstrzymano się na przedmieściu, żeby zabrać po jednym Żydku, i wciśnięto ich obu do budy, nie bez wrzawy nowéj, krzyku, sporu i bitwy niemal, gdyż i tak było nad komplet. Razem z pierwszą fajką Szmula skończył się bruk miejski, konie zwolniły z oficyalnego kłusa, i najprzód lekkim małym truchtem, wreszcie stępo po piasku poczęły iść leniwie.
Szmul dając dobry przykład, zlazł z wysokości kozła i poszedł piechotą.
Tak się poczęła podróż, któréj niewygód i nudy ani śmieszności towarzyszów, ani ich oryginalność, ani pole do psychologicznych postrzeżeń okupić nie mogły. Stanisław też nie był w usposobieniu do wyszukiwania śmieszności natury ludzkiéj, a ta gwałtem mu się ze strony brudnéj i pociesznéj przedstawiała w żydowskim dyliżansie. Zresztą, każda z tych postaci tak miała dobitnemi głoskami na czole charakterystykę swoją, że dość było raz spojrzeć, by nasycić ciekawość. Powolny ruch koni, kiwanie się wkrótce uśpionéj części podróżnych, gderanie czuwających, spory uciśniętych pakunkiem, zaduch, sąsiedztwo zbyt już blizkie nieznajomych, tak w końcu utrudziły Szarskiego, że w pierwszéj mieścinie, do któréj dojechali, postanowił szukać sobie innego sposobu dostania się do rodzinnego kąta. Ale na gościńcu wielkim wszyscy tak się drożyli, wszystko tak było niedostępne, że po krótkim namyśle, uwiązawszy niewielki swój tłomoczek do wyłamanego kija, młody poeta postanowił iść pieszo, dopóki mu nogi wystarczą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
22
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.