przychodzi... A! ty mi przebacz także aniele, jam się na tobie nie poznał, jam twoje życie zakrwawił, jam cię za późno pokochał! Byłem ślepy, obłąkany, byłem nieszczęśliwy... Ale życie tak krótkie, a Bóg tak dobry i wielki!
Zdało się, jakby w téj chwili szelest jaki dał się słyszeć za oknem, jakby coś padło, coś jękło, a chory przelękły chciał porwać się z krzesła, gdy Brant wpadł do izdebki.
— Co to jest? co to jest? zapytał.
— Nic... umieram tylko... odpowiedział chory spokojnie, pokazując mu chustkę krwią zbroczoną... Miałem widzenie! o! straszne miałem widzenie!
Ale na opowiadanie już mu głosu zabrakło.
— Chcę spocząć, rzekł po cichu, podając znów rękę i chwytając dłoń Maryi, na któréj, przyciągnąwszy ją powoli ku sobie, złożył gorący pocałunek i łzę gorętszą jeszcze.
Ona upadła na kolana bezsilna, ale rychło dźwignięta poświęceniem, powstała, by usiąść przy nim.
— Uspokój się, rzekła z cicha.
— Usnę — odpowiedział skłaniając głowę, ale nie puszczając jéj ręki, którą trzymał przy ustach — bogdajby na wieki... Tyś mi przebaczyła!
Tak ze schyloną głową w milczeniu usypiać się zdawał... Ale to był już uścisk anioła śmierci, który mu wszystkie cierpienia nędznego żywota w jednéj chwili zgonu nagrodził.
Dusza wolna, szczęśliwa, jasna, białemi skrzydły uleciała ku niebiosom.