Rzuciwszy więc za sobą ospały budę żydowską, odetchnął świeżém powietrzem, z radością zamieniając ciżbę na samotną wędrówkę, w któréj był z sobą, myślą i naturą.
Mogłoż być co milszego nad ten fantazyjny, swobodny pochód pieszaka, po gwarnym ścisku bryki, w któréj nie było ani wygody, ani nawet spokoju? Stanisław mógł się zastanowić nad każdym wdzięcznym widokiem, nad każdém zjawiskiem malowniczém, w którém błyskał promyk myśli bożéj, zrozumiałéj i jasnéj dla niego. Szum odwiecznych borów otaczających gościniec, sunące się po nim zaprzęgi, wozy, ludzie, ruch téj arteryi, którą płynęło życie kraju, głucha puszcz zamarłych cisza, dziwnie duszę do poezyi nastrajały.
Na tle zieleni, to wiejski cmentarzyk ze swém ogrodzeniem kamienném i płaczącemi brzozami, to kościołek wymykający się z pośrodka drzew starych, to szara wioseczka przeglądająca się w jeziorku, to dworek bielejący na wzgórzu, to ze wstęgą dymu nad kominem zaszyta w krzewy karczemka, porywały oko i tysiączne rodziły myśli. Były to jakby słowa, jak głoski wielkiéj księgi życia ziemi, mające każda z osobna swe znaczenie, a razem piszące kartę ciekawą, w któréj oko wędrownika czytało przeszłość, teraźniejszość, kto wie? wróżyło i przyszłość może.
Szedł tak Stanisław do wieczoru, a przed nocą nadchodzącą zatrzymał się w karczmie, do któréj ledwie go przyjąć raczył gospodarz. U nas zawsze pieszy pojedynczy człowiek podejrzliwém widziany jest okiem, zwłaszcza gdy ze stroju jego domyślać się godzi, że mógłby nie iść piechotą. Dano przecięż Szarskiemu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
23
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.