Ku południowi, na wielkich piaskach pod L... uznojony pochodem poeta, ostatkiem sił dobijał się do gospody, gdy znowu powolnie jak on wlokące się drogą powozy zwróciły jego oko.
A że w tém miejscu i piesi i jezdni wymijając wydmę, wązką drożyną po pod laskiem przedzielać się musieli, Stanisław miał czas przypatrzyć się ludziom, których mozolnie dźwigały szkapy żydowskie.
W taborze tym, pełnym pakunków, ciężarów, tłomoczków, było coś wielce śmiesznego. Powóz główny wyglądał jak beczka śledzi, tak był przepełniony ludnością, a za nim jeszcze dygocząc się na tłomoku wysoko podpiętym, ze zwieszonemi nogami, jechała rozespana dziewka w szarym kubraku. Za koczykiem szła bryczka równie nabita i wóz ładowny, pod którym dzwoniło blaszane wiaderko. Zdziwił się niepomału Staś, ujrzawszy pomiędzy gromadą głów w koczu, znajomą sobie dobrze twarz Bazylewicza, ale niemniéj snadź zdumiony krzyknął dawny towarzysz, gdy po dwakroć wracając do obejrzenia pieszaka, znalazł w nim Szarskiego.
Wykrzyk Bazylewicza przestraszył gromadę dzieci, rozbudził państwo, poodwracał sługom głowy, a Podolak korzystając z zamieszania, wyrwawszy się z między uciskających go różnego rodzaju figur, skoczył na piasek do Stanisława śpiesząc.
— Co to jest? co ci się stało? gdzie ty idziesz?
— Jak widzisz, w moje strony. Tyś pieszo szedł, ja powracam pieszo, ot cała różnica; jam się nie dziwił wówczas, dziś ty się nie dziwuj proszę.
— Ale ba! cale co innego powracać, odparł Bazylewicz, krzywiąc się na to wspomnienie. Cyt! ciszéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
32
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.