— A ty dokąd?
— Ja na wakacye z bardzo godnym domem państwa Kłapciów, w tutejsze strony właśnie; jesteśmy już o parę tylko mil od domu. Podjąłem się na jakiś czas wychowania pary tych smarkaczów, którzy tam z budy wyglądają... Ale to — dodał po fanfarońsku — więcéj czynię dla odetchnienia świeżém powietrzem niż z innych powodów. Wiedzieć masz, że podkomorzy Kłapeć jest majętny człowiek... mówią o nim, że jeśli pożyje, do milionika dojedzie; córki będą miały po półtorakroć... zdaje mi się, że starsza da się rozpoetyzować — rozśmiał się Bazylewicz, — mógłbym się ożenić, chociaż między nami mówiąc, spodziewam się czegoś lepszego... Ale jadę na wieś także, żeby trochę popracować; mam massę idei... poemat! tłómaczę Fausta Göthe’go i Luizyadę Camoens’a... z powrotem do Wilna wydaję zbiór dawnych poetów, który mi powinien niezłą zrobić sumkę, jużem to obrachował. Bilety idą, bo je doskonale rozposażyć umiem; łaję kto nie bierze za nieczułość ku literaturze... Nie uwierzysz co to za giętki i dobry temat do deklamacyi, i jakiemi się za wystrzępienie trochę gęby wypłaca owocami!... Dla czego idziesz pieszo?
— Bo koni za co nająć nie mam, a nogi są darmo, rzekł smutnie Szarski.
— To dziwna rzecz, jak ty nędznie wychodzisz z twoim talentem, bo przecię masz rodzaj talentu. Może czego potrzebujesz, mów... chociaż rzeczywiście tak jestem w téj chwili goły! a podkomorzemu nie chciałbym się uprzykrzać.
— Bądź spokojny, szybko odpowiedział Szarski: i nic nie potrzebuję, i niczego mi nie brak.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
33
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.