znajomą drogą wprost ku dworowi krasnobrodzkiemu... Dopiero gdy się ku niemu zbliżył na staje, gdy żywo stanął przed jego oczyma surowy ojciec, zadrżały pod nim nogi, zakręciła się głowa i usiąść musiał na brzegu rowu. Tu pogrążony w myśli byłby może noc całą przesiedział, poglądając na drzewa ogrodu i kominy dworu, którego dach całą drogą mu rodzinę pokrywał, gdyby głos silny nie zabrzmiał nad jego uchem.
Po schrypnięciu i akcencie właściwym, poznał przelękły z razu Szarski trochę podpiłego Falszewicza, który powracał z karczemki od arendarza, ale że zakazano było dawać mu wódkę, Żyd go nigdy całkiem nie poił, znał miarę jego głowy i kwaterką zaspakajał nieugaszone pragnienie.
Falszewicz często używany do gospodarstwa i niejako obowiązany do pilnowania porządku we wsi, zbliżywszy się do siedzącego i przy blasku zorzy wieczornéj poznawszy Stanisława, krzyknął z podziwienia
— A pan tu co robisz? Jezu Chryste!
Stanisław powstał zmieszany.
— Widzisz, rzekł: patrzę na dom i płaczę.
— A! gdyby się pan sędzia dowiedział, zmiłuj się pan! uciekaj! Szczęście jeszcze, że leży chory!
— Chory? zawołał syn łamiąc ręce.
— E! nic, tak sobie, nogę przytłukł trochę. Ale po co pan tutaj? Jak? dalibóg, nie rozumiem, czy mara, czy zjawisko... co pan myślisz?
— Myślę, że powiesz o tém, żeś mnie tu widział, matce, siostrom, braciom. O kilkanaście od nich kroków czekam: może wybiegną zobaczyć się ze mną... może mnie pocieszą...
— A! gdzie ja się tam będę w to wdawał! zaty-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
47
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.