kając uszy zawołał Falszewicz. O tobym sobie napytał biedy, gdyby się sędzia dowiedział!... Kobiety to zawsze, z przeproszeniem, gadatliwe, wyszeptałyby się... Daj mi pan pokój! to być nie może!
— I może być i będzie! rzekł stanowczo młodzieniec. Ty masz dobre serce i...
— Zapewne, że mam dobre serce, ale i głowa niczego, a głowa serca nie puści.
— Tylko jednéj powiesz matce.
— Dalibóg nie, nie, nie... idź pan sobie z Panem Bogiem, i niech to tak będzie, żem ja pana nawet nie spotkał i nie widział.
— Jeśli mi odmówisz, pójdę sam do dworu.
— Umywam ręce, umywam ręce! rzekł Falszewicz; nie chcę znać, nie chce wiedzieć! Pan wie, że gdyby sędzia zwąchał, bez ceremonii gotówby mi za pośrednictwo dać na kilimku trzydzieści, jeśli nie pięćdziesiąt.
— Gorzéj będzie...
— A już gorzéj być nie może!
Falszewicz począł się cofać ku dworowi, ale Stanisław dowiedziawszy się od niego, że ojciec leży w łóżku, pośpieszył za nim drogą. Preceptor ciągle się niespokojnie oglądał, i widząc, że się od Stanisława nie wykręci, a przybywszy z nim razem, o spółkę posądzony być może, wstrzymał się, jął namyślać, i posadziwszy Stanisława na kamieniu, rzekł szybko:
— A! licho mi pana nadało! Siedźże przynajmniéj tutaj! Powiem matce i Mani, ale więcéj nikomu; albo jedna lub druga przyjdzie. Więcéj dalibóg zrobić niepodobna, choć dla rodzonego brata... Do dworu się pan już nie zbliżaj, bo albo psy pokaleczą, albo lu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
48
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.