dzie poznają, domyślą, się doniosą i bieda będzie wszystkim...
Staś przekonany i złamany usiadł; a uwolniony od grożącego niebezpieczeństwa, Falszewicz jak strzała poleciał do dworu.
Już dobrze zmierzchać poczynało, gdy postać w bieli szybkim krokiem zbliżyła się od dworu, zdając się szukać w ciemności zapadającéj kamienia, na którym siedział Stanisław.
Ten wstał i podbiegł, ale to nie była matka, któréj się spodziewał; była to starsza jego siostra, poczciwa Mania, ze szlochaniem i łzami rzucająca mu się na szyję.
— Staś! kochany Staś! zawołała: a! jak ty wyrosłeś! jakeś się odmienił! o mój Boże! Żebyś ty wiedział, cośmy oczu wypłakali po tobie... a ojcu ani wspomnieć. Już mu i ksiądz słyszę z ambony przymawiał z tekstu o synu marnotrawnym, a serca jego skruszyć nie mógł. Matka! a! ty wiesz, ani się może odezwać.
— Matka... nie przyjdzie? spytał słabnącym głosem Stanisław.
— Nie, mój drogi, siedzi przy łóżku ojca. Ojciec na nogę chory, a niecierpliwi się i zżyma, że leżeć musi... O! onaby tak chciała zobaczyć ciebie... Ale powiedzże mi, zkąd ty tu? co robisz? gdzie się podziewasz? jak żyjesz? jakim przypadkiem jesteś w Krasnobrodzie?
— To nie przypadek, rzekł Stanisław: przyszedłem tu z Wilna, pieszo, o kiju, umyślnie, byleby tylko was zobaczyć.
Tu począł opowiadać zapłakanéj siostrze całe ży-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.
49
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.