szy, a tym, który miał przed sobą... Znalazł ich oboje starszymi, zbladłymi, a na licu starca, obok surowości, głęboko wyryty w zmarszczkach smutek.. Ale po chwili starło się to pierwsze wrażenie, i w obojgu znajdował tych, których od lat tylu porzucił, jakby wczoraj żegnanych dopiero.
— Pójdę — rzekł w duchu — do nóg im upadnę, a przebaczyć mi muszą.
Ale gdy pomyślał, że przebaczenie to okupi ofiarą dni swoich, uczuć, myśli, swobody, zadrżał i sił mu zabrakło. Najbardziéj kochające serce może się wzdrygnąć na tak wielką ofiarę, może się wstrzymać nad jéj brzegiem.
Stał tak Stanisław, gdy cień matki wychodzącéj na palcach z izdebki, i nadzieja zobaczenia jéj choć na chwilę, spędziła go z pod okna do altany. Tu znalazł tylko przelękłą Manię, szukającą go wszędzie, niemogącą pojąć, co się z nim stało, i obawiającą się już skutków zbyt śmiałego kroku. Przyniosła mu ona, jak kobieta pamiętając o jego potrzebach, co gdzie pochwycić mogła, owoców, chleba, szklankę herbaty swoją.
— Gdzieżeś był? zawołała do wracającego. A! czy cię tylko kto nie zobaczył!
— Nie obawiaj się! nikt mnie nie widział, stałem tylko pod oknem ojca... kto wie czy go raz jeszcze w życiu zobaczę!
Po chwilce szelest sukni dał się słyszeć u wnijścia. Stanisław padł na kolana, i uczuł tylko jak drżące ręce ściskały mu głowę, a gorące usta staruszki spoczęły na jego czole, które zwilżyło się łzami.
— Stanisławie! Stanisławie! odezwała się łkając
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
52
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.