stwach, pocieszany, nienasycony, rozmarzony tylko doznanemi uczuciami, biedny Stanisław wykradłszy się znów fórtką na pole, poszedł czarna już nocą, ku Jasińcom.
Była to niedziela, jedno z tych świąt rocznych, w które najmńiéj nawet pobożni parafianie czują się obowiązani zjeżdżać do kościoła i pokazać, że w sercach ich tli jeszcze iskierka przywiązania do wiary.
Dzień piękny jesienny sprzyjał nabożeństwu; gospody też w miasteczku, cmentarz i plac przed starym, czarnym, gontami od dołu do góry obitym kościołkiem w S... pełne były koczyków, koczobryków, bryk, wózków, kałamaszek i prostych wozów.
Kościołek, ledwie mogący natłok przybyłych pomieścić, coraz się bardziéj napełniał różnego stanu ludźmi, którzy zalegali go od kratek presbiteryum do drzwi wielkich i kruchty. W pierwszych ławach, pokrytych czerwoną sukienną, od wosku pokapaną oponą, honoratiores loci, wcześnie zajęli miejsca swoje; a wybredniejsi, co i z Panem Bogiem rozmawiając, nie radzi żeby kto innego stanu do ich konwersacyi się mieszał, gardząc ławką dla wszystkich otwartą, na krzesłach i taburetach własnych rozsiedli się bliżéj wielkiego ołtarza.
Tu i pan Adam Szarski, i żona jego, i księżna pani ich córka, i zmuszony do pobożności dla oka sam książę, kupą się trzymając, posiadali na fotelach fundatorskich, poklękali na wyszywanych herbowych poduszkach, i nim się modlić zaczęli, rzucali okiem na