Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

55
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

lud boży, by schwycić może wzorek do rozmowy przy obiedzie.
W pierwszéj ławce z prawéj strony zasiadł pan sędzia Szarski z małżonką i starszemi córkami, a tuż Falszewicz stał na straży dwóch chłopaków. Zbladła, surowego wyrazu, ale poważna twarz sędziego, na tle ściśnionych głów ludu, odbijała się tak jakoś wyraziście, że nawet książę spytał pana Adama, kto jest ten jegomość? Na to krztusząc się, ni to ni owo odpowiedział pan Adam, skłamawszy nawet odrobinkę, bo do kuzynowstwa nie życzył sobie przyznać się choć w kościele. Niedaleko od téj ławy, pod bocznym ołtarzem, wsparty o słup drewniany, równie jak sędzia bił w oczy wszystkich nieznajomy młody człowiek, którego rysy, wyraz twarzy, piękna postawa, szlachetne oblicze wzbudzały ciekawość wszystkich. Był to Stanisław Szarski, obok którego w szaréj taratatce, ogorzały, stał dobrze znajomy wszystkim pan Płacha.
Są twarze, na których żywot i myśli piętnują się jak głoski na papierze, tak do wyczytania snadne, że najniewprawniejsze oko pozna, co Bóg w duszy tego oblicza położył. Taka w téj chwili młodzieńczego rozkwitu i boleści była twarz Stanisława, przypominająca młodego Schillera, gdy tworzył swych Rozbójników. Więcéj tylko może łagodności, wytrwania, chrześciańskiego męztwa było w tych rysach regularnych i poważnych mimo młodości. Jadąc do kościołka, Szarski, choć nie myślał o ludziach, wdział jednak na siebie co miał najlepszego, i wśród téj ciżby wiejskiéj, proste jego ubranie wyróżniało się jakoś smakownością swoją.
W chwili gdy Stanisław nieznacznie przecisnąwszy